BYCIE PRZEDSIĘBIORCĄ TO MÓJ WYBÓR


Zostałem przedsiębiorcą po to, by mieć przestrzeń do realizowania własnych pomysłów i marzeń. Pieniądze zawsze były i wciąż są wtórne. Są narzędziem, miernikiem tego, co robię. Pokazują, czy to, co wymyśliłem jest dobre czy też nie, czy rynek kupił mój produkt. Podążanie za własną wizją zawsze było na pierwszym miejscu.

 

Gdy ktoś mnie pyta, czy warto zakładać biznes, najczęściej go do tego zachęcam. Dobrze jest brać stery w swoje własne ręce. Oczywiście biznes nie jest dla każdego, wszystko zależy od naszej osobowości i oczekiwań. Prowadzenie firmy wiąże się z ryzykiem, ciągłym podejmowaniem wyzwań i dużą dawką niepewności. To oczywiście także nienormowany czas pracy, więc jeśli ktoś woli pracować „od… do…”, to raczej nie jest to droga dla niego. Z drugiej jednak strony zbyt często mamy za wiele oporów przed realizacją marzeń o własnej firmie. Sami wymyślamy przeszkody, a wystarczyłoby tylko odpowiedzieć sobie na jedno, podstawowe pytanie: czy jestem gotów na niepewność i niestabilność oraz trochę większy stres? Jeśli odpowiedź jest pozytywna, możemy myśleć o staniu się przedsiębiorcą.

 

WYMAGAJĄCE POCZĄTKI

Prowadząc własne firmy, nigdy się nie nudzę – od 20 lat każdego roku szukam czegoś nowego. Za każdym razem moje projekty są inne, również pod względem produktu, więc każdorazowo definiuję się na nowo. Zastanawiam się, jakim powinienem być liderem lub jaki dobrać zespół.

W mojej pierwszej firmie było osiem osób. Trzech kolegów od części biznesowej, ja od kwestii technicznych i czterech informatyków-programistów. Po trzech miesiącach odeszli koledzy od biznesu (był to czas pęknięcia bańki dotcomowej, uznali więc, że się nie uda; każdy z nich poszedł swoją drogą). To, że założyliśmy firmę, nie czyniło mnie przedsiębiorcą „pełną gębą” – miałem być jedynie dyrektorem IT. Pozostali koledzy poprosili mnie jednak, bym został liderem. Tak się zaczęło, reszty musiałem uczyć się na bieżąco.

Na początku nie wiedziałem, jak prowadzić firmę, jak budować zespół, jak sprzedawać, robić marketing czy zdobywać klientów. Nie miałem wiedzy na temat podatków – nie rozróżniałem CIT-u, PIT-u i VAT-u, nie wiedziałem, co to jest amortyzacja oraz czym różni się wynik finansowy i cash flow. Do dzisiaj pamiętam rozmowę z księgową, tuż po tym, jak zainkasowaliśmy wynagrodzenie za realizację pierwszego dużego projektu. Zarobione pieniądze natychmiast zainwestowaliśmy w nowe serwery. Były niezwykle potrzebne, ponadto sądziłem, że inwestycja zwolni nas z obowiązku zapłacenia podatku dochodowego. Oczywiście tak się nie stało – podatek musieliśmy zapłacić, a gotówki już nie było. Dziś traktuję tę historię jak zabawną anegdotę, wtedy jednak nie było mi do śmiechu, bo byłem pod ścianą, bardzo zestresowany.

 

GOTOWOŚĆ NA PORAŻKI

Nikt nie rodzi się z umiejętnością prowadzenia biznesu. Wszystkiego trzeba się nauczyć i mieć świadomość, że raz wychodzi to lepiej, a raz gorzej. Oczywiście dziś jest inaczej niż w czasach, gdy zaczynałem. Pewnie gdybym popracował kilka lat w korporacji, przeczytał kilka książek, poszedł na kursy i szkolenia lub gdyby 20 lat temu istniało AIP, byłoby mi łatwiej. Pod tym względem na pewno dużo się zmieniło i bariera wejścia jest dużo niższa. Już nie trzeba mieć nawet 50 tys. zł na start.

Nie zmieniło się jednak to, że trzeba zrobić ten pierwszy krok. Mieć w sobie pewien rodzaj determinacji, aby zacząć. Nie bać się porażki. Przyznać przed samym sobą, że świat się nie skończy, gdy się nie uda. Dzięki temu stałem się odważniejszy, zacząłem podejmować decyzje. Wcześniej nie chciałem nawet zadzwonić do klienta w obawie, że zostanę odrzucony, nie będę miał szans na sprzedaż mojego produktu. Miałem tyle obaw, że zawsze udawało mi się wymyślić jakieś „ale”: że jesteśmy małą firmą, nie mamy doświadczenie, że brakuje nam referencji. Wszystko ruszyło gwałtownie do przodu dopiero wtedy, gdy przezwyciężyłem strach. Oczywiście nadal popełniałem masę błędów, ale przestałem traktować je jako porażkę, a zacząłem jako lekcje, które pozwoliły mi się rozwijać, uczyć, wyciągać wnioski, poprawiać. 

 

 

WYZNACZANIE CELU

Lubię porównywać prowadzenie firmy do biegania ultramaratonów, bo dostrzegam sporo analogii. Gdybym biegając, skupiał się na tym, że mam do przebiegnięcia 100 lub 200 km, pewnie nigdy bym nie wystartował. Dlatego dzielę sobie wyzwania na mniejsze odcinki: najpierw chcę dobiec do pierwszego zakrętu, a gdy jestem blisko tego celu, obieram kolejny – do pierwszego drzewa, kolejnego słupka itd. Tę umiejętność stosuję zarówno w sporcie, jak i w biznesie. Lubię w ten sposób pracować z ludźmi. Warto każdego dnia robić mikropostępy, codziennie jeden krok do przodu, nie tracąc z oczu ambitnego celu, który jawi się gdzieś na horyzoncie, być może jeszcze nie do końca wiadomo gdzie. Im dłużej będziemy biegli, tym bardziej będziemy wytrenowani i będziemy mogli stawiać sobie coraz bardziej ambitne cele. Aż przebiegniemy całą trasę i dotrzemy do mety. Z jednej strony trzeba skupić się na tym, co tu i teraz, dziś i jutro, ale wciąż trzeba mieć w głowie, co będzie za miesiąc i za kilka lat. Kluczowe jest balansowanie. Na tym właśnie polega biznes.

Nigdy nie należy rezygnować z ambitnych wizji. Od początku podnośmy poprzeczkę i daleko celujmy: lećmy na Marsa, a nie do Radomia – nawet jeśli nie wiemy, jak tego dokonać. Nie zaczynajmy od skromnego celu, licząc, że wyjdzie z niego coś wielkiego. Trzeba mierzyć wysoko, bo to zwiększa naszą szansę na sukces. Mamy wtedy większą determinację i motywację do działania, szansę na to, że porwiemy za sobą ludzi. Gdy zaplanujemy lot w gwiazdy, to nawet jeśli nie dotrzemy na Marsa, i tak będziemy w kosmosie.

 

Tekst powstał na podstawie rozmowy Dariusza Żuka (założyciela i CEO AIP) ze Stefanem Botorym, przedsiębiorcą, współtwórcą aplikacji Booksy w ramach webinarium AIPomagamy.

 

Stefan Batory, współtwórca Booksy, najpopularniejszej polskiej aplikacji na świecie

 

POWRÓT ↵

Related Posts

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Back To Top