Czy Chiny potrzebują USA?

To prawda, że Ameryka zabrała się do walki z pandemią stanowczo za późno. Teraz płaci za to ogromną cenę. Nie sądzę jednak, aby w nadchodzących dekadach spadł jej udział w gospodarce światowej. Niewątpliwie swoją pozycję umocniły Chiny, ale nie odbyło się to kosztem USA.

 

Chaos i dezorientacja, jakie przyniósł ze sobą COVID-19 to świetny czas dla proroków. Popyt na wróżbitów, szczególnie w chwilach kryzysu nie jest zresztą niczym nowym. Tyle że dziś niemal każdy z komentatorów życia publicznego czuje obowiązek lub pokusę przewidzieć, co wkrótce się wydarzy. Prognozując, wielu kieruje się częściej własnymi emocjami i nadziejami, niż rzetelnymi analizami. A to rodzi odbiegające od realizmu obrazy przyszłości. Ostatnio, na przykład, znany brytyjski filozof, John N. Gray, stwierdził, że po pandemii powstanie zupełnie nowa rzeczywistość. Według niego kryzys na rynku ropy, którego zwiastuny obserwowaliśmy jeszcze przed pandemią, okaże się miażdżący dla Arabii Saudyjskiej i Iranu, ale też obnaży słabość Stanów Zjednoczonych, a uwypukli rosnącą rolę Chin i Rosji.

Nie widzę spójności w tym wywodzie. Niska cena ropy niewątpliwie uderzy w kraje arabskie i nie będzie korzystna dla USA, ale dotknie też Rosję, która przecież jest od niej fundamentalnie zależna. Prognozy wskazujące na upadek Stanów Zjednoczonych pamiętam jeszcze z lat 80. Wtedy miażdżące uderzenie miała zadać Japonia, w spektakularny i nieunikniony sposób „wysadzając Amerykę z siodła”.

Niewątpliwie w USA do walki z wirusem zabrano się w sposób opieszały. Sięgając do terminologii sportowej można powiedzieć, że Ameryka wyszła z bloków startowych z opóźnieniem. Teraz płaci za to ogromną cenę. Nie sądzę jednak, aby w nadchodzących dekadach spadł jej udział w gospodarce światowej. Niewątpliwie swoją pozycję umocniły Chiny, które wciąż prą do przodu. Nie odbyło się to jednak kosztem USA.

Zachód wierzył naiwnie, że Chiny wraz ze wzrostem ekonomicznym będą się liberalizować. Tak się nie stało i długo jeszcze nie stanie. Przebieg kryzysu umocnił w Pekinie przekonanie o impotencji Zachodu i szacunku Ameryce bynajmniej nie przysporzył. W artykule dla „The Atlantic”, generał H. R. McMaster, były doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego, wspomina oficjalną wizytę Trumpa w Pekinie z 2017 r., a szczególnie spotkanie z premierem Chin Li Keqiangiem. Szef chińskiego rządu bez ogródek stwierdził wówczas, że Chiny nie potrzebują już Stanów Zjednoczonych, bo zbudowały własną bazę przemysłową i technologiczną. W przyszłości widzą Amerykę jedynie jako dostawcę surowców, żywności i energii.

Ta arogancka teza nie odpowiada rzeczywistości. W ciągu ostatnich trzech dekad relacje gospodarcze Chiny-USA mocno się zacieśniły, bo było to korzystne dla obu stron. Wykształciła się swego rodzaju symbioza. Ameryka dostawała tanie towary, a jej firmy wysokie zyski. Chiny dostały ogromny rynek zbytu, a więc spokój społeczny wynikający ze stabilnego zatrudnienia. I wreszcie, nie bagatelka, Chińczycy zbudowali swoją potęgę właśnie na Ameryce – chińska modernizacja nie byłaby równie szybka i wszechstronna, gdyby nie masowe inwestycje amerykańskie, kopiowanie amerykańskich technologii, a niekiedy ewidentna kradzież amerykańskiej własności intelektualnej. Nie da się temu zaprzeczyć.

A gdy idzie o przyszłość, to nie sądzę, aby amerykańskie firmy doszły do wniosku, że maksymalizacja zysku już się dla nich nie liczy i obędą się bez fabryk w Chinach. Zaś rynek wewnętrzny Chin, choć bardziej rozwinięty niż jeszcze dekadę temu, nie jest i długo jeszcze nie będzie w stanie wchłonąć tego, co chińska maszyna przemysłowa z siebie wyrzuca. Zastąpienie w tym względzie Ameryki nie będzie łatwe, a osłabienie wielu innych potencjalnych partnerów Chin skutkami pandemii tylko ten proces potencjalnej substytucji utrudni i spowolni.

Być może głębsza refleksja doprowadzi do zmian w gospodarce, ale będzie to proces wysoce selektywny. Sądzę, że kraje zachodnie uzmysłowią sobie istnienie zagrożeń dotychczas niedocenianych – na przykład faktu, że aparatura medyczna czy słynne maski chirurgiczne to towar o potencjalnie strategicznym znaczeniu. Że posłuchają epidemiologów i spojrzą przychylniej na to, o czym naukowcy mówią od dawna. Nie sądzę jednak, aby do roli towaru strategicznego urosły nagle waciki, a Zachód gremialnie zrezygnował z produkcji leków w Chinach czy Indiach. Uważam, że globalizacja w znanym nam wydaniu powróci, a zmiany będą miały charakter kosmetyczny.

 

Autor: Andrzej Lubowski, ekonomista, publicysta i pisarz. Pracował w USA na stanowiskach kierowniczych w Citibank oraz w Visa USA i wielu innych firmach. Na stałe mieszka w Kalifornii

Related Posts

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Back To Top