Głos z teatru

Epidemia trwa, strefa czerwona, ale teatry działają. Zapraszamy do nich widzów dlatego, że musimy. Ale czy teatr ich wita prawdziwy?

Zasady są takie, że musimy zredukować widownię. Zajęty ma być tylko co czwarty fotel. Dla teatru gra przy jednej czwartej części widowni znacznie powiększa stratę w stosunku do tej, która by powstała przy całkowitym zamknięciu dla publiczności, bo spektakle generują koszty dodatkowe, tzw. zmienne.  Teatr jest miejski, a zatem rosną wydatki publiczne. Chyba jednak nikt nie myśli teraz o kasie – ważne, aby się działo.

Widzowie przychodzą, bo większość z nich kupiła bilety jeszcze przed alertem. Przy wejściu wita ich nasza obsługa w przyłbicach i rękawiczkach, dokładnie jak w szpitalu. Celujemy termometrem do czoła, odbieramy pisemne oświadczenie, że covidowych podejrzeń brak. Dalej: maseczka na twarz, szatnie nieczynne, więc palto w garść i prosto na salę, bez zatrzymywania się w foyer. Wyciszamy światła, aby ludzie się nie rozchodzili, bufety nieczynne.

Pomimo redukcji widowni i naszych wysiłków ludzie się tłoczą przy wejściach, bo nawet pomniejszona widownia to tłum. Napominamy tych, którzy próbują ściągać maski. Czasem robi się niemiło. Widza usadzamy tak jak trzeba, daleko od bocznych sąsiadów, ale i tak nad głową każdy ma “górnego” sąsiada. Nawet “góra-skos” to nie więcej niż metr.

Po trzecim dzwonku i wygaszeniu świateł widzowie ściągają maski, jest im duszno. Niewiele możemy im zrobić, choć staramy się napominać. Wentylacja (bo nie da się bez niej wytrzymać) skutecznie “miele” powietrze; co nie doleciało do widza prosto z ust sąsiada, doleci za chwilę z wentylatora….

Obsługa widowni miga się przed pracą jak może, bo wielu w niej ludzi starszych, zagrożonych. Niektórzy mają w domu swoich ciężko chorych. Trudno znaleźć chętnych na dyżur bileterski. Zredukowaliśmy obsługę o 50 proc., więc brakuje nam ludzi. Ci, którzy przyszli, pracują jak na skazaniu. Boją się. Atmosfera okropna.

Spektakl. Aktorzy cieszą się, że wreszcie mogą grać, ale przecież też się boją. Proszą nas, aby na widowni nie obsadzać rzędu pierwszego i drugiego, może nawet trzeciego – tylko że wtedy mamy kłopot z należytym “rozsadzeniem” widzów.

Bardzo znana aktorka (czyli mogąca sobie na więcej pozwolić), odmówiła gry w ogóle, radząc teatrowi, aby się puknął w swoje teatralne czoło. Nie będzie ryzykowała swego aktorskiego losu nie wiadomo po co. Spektakl wypadł z repertuaru, choć wielbiciele Gwiazdy ciągle czekają i nie znają tajemniczego powodu jej nieobecności.

Inni aktorzy, którzy muszą grać – grają pośpiesznie, jakby chcieli skrócić czas spektaklu. Często się “sypią” (może niewidocznie dla widzów), bo to wznowienia po miesiącach przerwy, ale i przede wszystkim dlatego, że widzowie są w maskach. Zaskakujące, lecz jednak prawdziwe – aktorzy nie “czują” widowni choć słabo ją widzą, ale jednak jakoś widzą. Nie mogą znieść tych zakneblowanych ludzi, nie odbierają ich reakcji, mają wrażenie, że coś idzie im źle, że to nie dociera. Denerwują się. Na siebie, na spektakl.

Ale ”show must go on” – ze sceny płyną pogodne dźwięki muzyki, zabawne słowa. Jest pogodnie, jest wesoło. Przynajmniej ma być. Aktorzy robią swoje. I wybiegają szybko po spektaklu dokładnie dezynfekując ręce…

Koniec widowiska. Niezwykłego, niezamierzonego performansu, teatralnej spontanicznej opowieści  o rzeczywistej nierzeczywistości. Czy to ma sens? Co powiedzieć?  Rok temu taka inscenizacja uznana byłaby pewnie za niedorzeczną i przekombinowaną. Dziś jest realistycznym teatrem, naszym życiem, które wyprzedziło teatr.

„Teatr mój widzę zduszony*)
wielkie powietrzne przestrzenie,
ludzie je pełnią i cienie,
ja jestem grze ich przytomny.”

 

Parafraza wiersza Stanisława Wyspiańskiego (*„zduszony” – w oryginale „ogromny”)

 

Autor: Daniel Wójtowicz

 

Related Posts

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Back To Top