Gospodarcze lekcje z pandemii

Polska wciąż jest mniej rozwinięta niż państwa Europy Zachodniej. Paradoksalnie w obecnej sytuacji może nam to nieco sprzyjać. Ale w perspektywie długoterminowej musimy się nadal rozwijać i lepiej wykorzystywać wszystkie nasze atuty.

 

Polską gospodarkę pandemia dotknęła w mniejszym stopniu, bo jej struktura jest mniej złożona w porównaniu do gospodarek zachodnich oraz w mniejszym stopniu oparta jest o usługi. Skorzystaliśmy z czegoś, co można nazwać „premią za opóźnienie”. Przykładowo statystyczny Polak nie wydaje na branżę HoReCa lub turystykę tyle co przeciętny mieszkaniec Europy Zachodniej, a generalnie usługi czasu wolnego wciąż stanowią tylko nieznaczny procent ogólnych wydatków konsumpcyjnych. Nasze opóźnienie ma w sumie szerszy charakter i dotyczy różnych branż. Polska jako zaplecze przemysłowe firm zachodnich produkuje wiele towarów, na które wciąż jest zapotrzebowanie – nawet w kryzysie. Dotyczy to przede wszystkim żywności, części do samochodów, mebli oraz sprzętu RTV-AGD. Na niektóre z towarów popyt w II poł. 2020 r. nawet wzrósł. Przed zapaścią uratowała nas więc struktura naszej gospodarki oraz elastyczność przedsiębiorstw.

Oczywiście zapóźnienie rozwojowe wygenerowało też wiele ryzyk. Niedofinansowany system publicznej opieki zdrowotnej oraz słabe kompetencje organizacyjne sprawiły, że jesteśmy wątpliwym liderem jeśli chodzi o tzw. nadmiarowe zgony, czyli liczbę zgonów ponad normę. Nie mam jednak przekonania, że ta informacja w ogóle dotarła do opinii publicznej. Niedofinansowane usługi publiczne są słabością naszego państwa, co pandemia tylko uwypukliła.

 

Rządowe wsparcie

Wiosną 2020, podczas pierwszej fali pandemii, pomoc finansowa w podobnym stopniu kierowana była do wszystkich branż. Wtedy konieczne było szybkie działanie, a nie szczegółowe analizy – dlatego postawiliśmy na szybkość kosztem precyzji. Biorąc pod uwagę okoliczności sądzę, że był to doby wybór. W drugiej fali, od jesieni 2020, pomoc finansowa pochodząca z Polskiego Funduszu Rozwoju jest udzielana sektorowo, zgodnie z lista kodów Polskiej Klasyfikacji Działalności. Stanowi to wyzwanie, bo kody PKD nie zawsze adekwatne oddają to, czym trudni się dana firma. Niektóre agencje reklamowe zajmują się na przykład organizacją eventy i targów. Choć pandemia całkowicie uniemożliwiła tego typu działalność, to nie mogą liczyć na pomoc – wsparcie agencji reklamowych nie jest przewidziane w budżecie osłonowym.

Wielkość pomocy publicznej dla polskiej gospodarki była powyżej średniej dla UE. Mówiąc obrazowo, wpompowaliśmy w gospodarkę mnóstwo pieniędzy, więcej niż niejeden kraj europejski, m.in. dlatego przyrost stopy bezrobocia w Polsce należy do jednego z najniższych.

Popełniliśmy też sporo błędów, w sposób szczególny warte wypunktowania są te o charakterze organizacyjnym, gdy latem rząd informował o końcu pandemii. To błąd, którego skutki ponosiliśmy w kolejnych miesiącach.

 

Przyspieszenie cyfrowe

Pandemia przyspieszyła cyfryzację gospodarki. Wiele firm przypartych do muru nadrobiło zaległości i korzysta np. z e-commerce. Oczywiście najwięcej zyskały tradycyjne firmy e-commerce’owe, czyli w skali świata – Amazon, w Polsce – Allegro, a w Azji – Alibaba. Znacząco zwiększyły one swoją przewagę nad tradycyjnymi firmami handlowymi. Epidemia obudziła również tradycyjny biznes, który wszedł w nowe, cyfrowe życie. Oczywiście trudno tu o generalizacje, bo sytuacja wygląda odmiennie w różnych branżach. Warto jednak zaznaczyć, że sporo firm wykorzystało moment, a długoterminowo przyśpieszenie transformacji cyfrowej będzie sprzyjać nie tyle cyfrowym liderom, co tym, którzy dopiero próbują nadążyć.

W niektórych branżach widać ogromną determinację do wprowadzania zmian, choćby w motoryzacji czy energetyce. Warto jednak pamiętać, że jesteśmy krajem małych firm, a transformacja cyfrowa wymaga dużych nakładów finansowych. Dlatego wciąż wiele biznesów nie ma bodźca do cyfryzacji. Firmy nie wprowadzają rozwiązań z zakresu robotyki czy automatyzacji produkcji nie dlatego, że nie chcą i nie znają trendów, ale dlatego, że tego nie potrzebują i nie mają presji ze strony konkurencji. Ostatecznie ta zmiana zostanie wymuszona przez ogólny trend. Oby jej skala była analogiczna do tej w bankowości, gdzie od razu wdrażaliśmy najnowsze technologie, nowsze niż w zachodnich firmach.

 

Dług publiczny

Nie obawiam się wzrastającego długu publicznego. Nie sądzę, że sektor finansów publicznych alarmująco świeci na czerwono. Na przestrzeni lat zmieniła się zresztą akceptacja dla długu publicznego, jest ona większa niż 10 czy 15 lat temu. Dekadę temu uważaliśmy, że dług publiczny krajów rozwiniętych nie powinien przekraczać 90 proc. PKB. Dziś jest akceptacja dla nawet 200 proc. PKB w krajach rozwiniętych, choćby w Japonii.

Ryzyko widzę zatem gdzieś indziej. Polska nie tworzy innowacji i wciąż daleko nam do głównego frontu technologicznego. Dostarczamy jedynie półprodukty, towary i usługi, które Zachód wykorzystuje do własnych produktów. Niestety nie współdecydujemy o trendach rozwojowych na świecie. Istnieje zatem obawa, że jakaś nieprzewidziana zmiana w światowych łańcuchach dostaw nas zmarginalizuje. To mogą być różne wstrząsy lub transformacje branżowe. Możemy podzielić los Włoch i Hiszpanii, które – choć odnosiły sukcesy w latach 60., 70. czy 80. XX w. – stanęły w miejscu.

Zagrożeniem są zatem potencjalne przetasowania w światowym systemie produkcji, bo możemy stracić nasz potencjał rozwojowy i w takiej sytuacji dług publiczny faktycznie stanie się obciążeniem. Jeżeli PKB będzie nam rosło w tempie 2,5-3,5 proc., a sądzę, że na tyle nas stać biorąc pod uwagę procesy demograficzne, to dług wynoszący 70-80 proc. PKB nie będzie żadnym problemem. Jeżeli spowolnimy do 1-2 proc., wtedy dług może stać się obciążeniem. Kluczowe jest tempo rozwoju i to, czy będziemy w stanie je utrzymać. Jeżeli PKB będzie rosło wolniej, to problemem będzie wskaźnik długu na poziomie 60 proc.

Uważam, że pomimo pandemii jesteśmy w stanie utrzymać solidny wzrost gospodarczy i to przez wiele lat. Naszą siłą jest dobrze wykształcone społeczeństwo. Przeciętny polski pracownik (czy to inżynier, informatyk, operator maszyny, kierowca, murarz czy malarz) ma takie same umiejętności, jak pracownik zachodni zatrudniony na analogicznym stanowisku. Zagraniczne firmy wciąż chcą korzystać z polskich pracowników i przenoszą do naszego kraju już nie tylko działy księgowości i call center, ale także oddziały IT czy działy zarządzania funduszami inwestycyjnymi. Możemy piąć się w górę i wykonywać coraz bardziej złożone procesy. Liczę, że ten trend się nie zatrzyma, bo świat będzie nam sprzyjał. Ostatecznie wszystkim zależy na tym, by nie powtórzyć błędów po wielkim kryzysie finansowym.

 

autor: Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz Spotdata

Related Posts

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Back To Top