Polacy nas uratowali

Do tej pory nie byliśmy świadkami kryzysu w hotelarstwie zakrojonego na taką skalę. Wiem o czym mówię, bo moja rodzina działa w sektorze niemal 40 lat. W sławetny weekend 13-14 marca 2020, gdy zapadła decyzja o zamknięciu obiektów hotelowych, ten biznes całkowicie stanął. Z 85 proc. obłożenia z dnia na dzień zostaliśmy z niczym.

Nie chcę powiedzieć, że decyzja o lockdownie była jednoznacznie zła. Sytuacja była bardzo poważna, nie wiedzieliśmy z czym się mierzymy i pewnie dopiero dziś, z perspektywy kilku miesięcy, możemy zdobyć się na wstępną ocenę sytuacji. A była ona szczególna. Niemal całkowicie zostaliśmy odcięci od przychodów, mając przy tym zatrudnienie w każdym cztero- czy pięciogwiazdkowym hotelu nawet do stu pracowników. Co zrobić z tymi ludźmi? Przecież to nasz największy koszt, ale dzięki pracy i zaangażowaniu ludzi w ogóle istniejemy.

Od samego początku byliśmy w bezpośrednim kontakcie z naszymi pracownikami. Zależało nam na tym, aby nie czuli się zagrożeni i znali nasze plany, nawet wtedy, gdy dotyczyły jedynie najbliższych dni czy tygodni. Kupiliśmy sobie trochę czasu wysyłając pracowników na zaległe urlopy. Ostatnie dwa tygodnie marca, tak właśnie wyglądały. Był to też czas na podjęcie kluczowych decyzji, co zrobimy dalej. Zdecydowaliśmy się na przestój, co było dobrym rozwiązanym prawnym, później objętym też tarczą antykryzysową. Nie chcieliśmy nikogo zwalniać, zależało nam na tym, aby ludzie z nami zostali. Pracownicy zaakceptowali takie rozwiązanie, bo mieli pewność, że będą mieli gdzie wrócić.

Nie poradzilibyśmy sobie bez wsparcia państwa w postaci tarcz antykryzysowych. Każdy z naszych hoteli jest oddzielną spółką, dlatego na każdą z osobna składaliśmy wniosek w PFR. Dzięki przyznanym subwencjom udało nam się przetrwać te kilka najtrudniejszych miesięcy. Dla nas było to prawdziwe koło ratunkowe. Z pewnością pomocne okazały się dofinansowanie kosztów pracowniczych oraz szansa na umorzenie 75 proc. otrzymanego wsparcia w ramach tarcz, o co będziemy się starać. Do zwrotu pozostanie nam 25 proc., ale w 24 ratach rozłożonych na dwa lata. Sądzę, że sobie poradzimy.

Najbliższy czas będzie jednak trudny. Firmy wykorzystają otrzymane środki na przetrwanie. Nie bardzo widzę możliwość angażowania się w nowe inwestycje, raczej spodziewałbym się kłopotów z dokończeniem tych już rozpoczętych. Sami jesteśmy w trakcie budowy dwóch hoteli. Zamrożenie tych inwestycji nie jest jednak dobrym rozwiązaniem, ale ich dokończenie nie będzie łatwe.

Kryzys spowodowany przez Covid-19 różni się od tego z 2008 r., gdzie odpowiedzialność za złą sytuację ponosił sektor finansowy. Dziś nie mamy do czynienia z błędem wąskiego sektora, ale z ogólnoludzkim kryzysem humanitarnym, który zagraża naszemu zdrowiu i życiu. Sprawia to, że ludzie są bardziej skorzy do prospołecznych zachowań biznesowych, poszukują pola do dialogu i wzajemnego zrozumienia. Widać to choćby na linii pracodawcy-pracownicy, gdy rozmawiamy na temat płatności i staramy się znaleźć wspólne wyjście. Sądzę, że po pandemii wzmocnią się wzajemne relacje miedzy pracodawcami i pracownikami, przynajmniej tymi, którym uda się przetrwać ten trudny czas. Liczę na długofalowe relacje zbudowane na wspólnych korzyściach.

Trudną sytuację rozumieją również klienci. Wielu z nich nie odwołało swoich rezerwacji, ale je przesunęło na odleglejszy termin. Było to pomocne nie tylko z biznesowego punktu widzenia. Ostatecznie większa liczba osób niż zwykle spędziła wakacje w Polsce, co bardzo wsparło rodzimy rynek hotelarski. Wzajemna solidarność pozwala przetrwać i podnosi na duchu. Być może pandemia rozbudzi w nas na trwałe chęć spędzania urlopu przynajmniej częściowo w kraju. To nie byłoby złym trendem. Polska jest naprawdę piękna i Polacy mogą na nowo to odkryć.

 

Autor: Artur Kozieja, przedsiębiorca, inwestor, prezes zarządu Europlan, właściciel kilku hoteli w Polsce, m.in. Lake Hill Resort & Spa w Sosnówce pod Karpaczem

Related Posts

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Back To Top