Zdrowie psychiczne na krawędzi

 

Pandemia koronawirusa atakuje nie tylko ciało, ale i umysł, negatywnie odbijając się na zdrowiu fizycznym i psychicznym obywateli. Nie jest to dobra wiadomość, bo zdrowie psychiczne Polaków było traktowane po macoszemu jeszcze przed pandemią koronawirusa i nic nie wskazuje na to, że sytuacja może się zmienić. Niestety, polska psychiatria należy do tych  najbardziej zaniedbanych w Europie, a w liczbie samobójstw wciąż niechlubnie zajmujemy podium.

 

Wg danych WHO na świecie na depresję cierpi już ponad 264 mln ludzi, a każdego roku z powodu samobójstw umiera blisko 800 tys. osób. Jest to druga najczęstsza przyczyna zgonów wśród ludzi młodych – 15-29-latków.

Nienajlepszy stan zdrowia psychicznego Polaków i powszechność zaburzeń psychicznych pokazują badania EZOP (Epidemiologia zaburzeń psychiatrycznych i dostępność psychiatrycznej opieki zdrowotnej), z których wynika, że niemal jedna czwarta badanych osób (w wieku 18-64 lata) miała przynajmniej jedno zaburzenie psychiczne, co w odniesieniu do populacji daje aż 6 mln Polaków. 10 proc. mieszkańców Polski (czyli aż 2,5 mln) cierpi na zaburzenia nerwicowe, a milion ma zaburzenia nastroju, w tym depresję. Najczęściej stwierdzano jednak zaburzenia związane z używaniem substancji psychoaktywnych (12,8 proc.), głównie wywołane nadużywaniem i uzależnieniem od alkoholu (11,9 proc.), co oznacza, że mamy w Polsce ok. 700 tys. uzależnionych od alkoholu obywateli.

Pandemia z pewnością nie poprawia kondycji już cierpiących osób, raczej zwiększa odsetek tych, którzy mogą ucierpieć i potrzebować pomocy psychiatrycznej, terapeutycznej lub psychologicznej.

Jedno ze spotkań w ramach cyklu THINKTANK live talks poświęciliśmy zdrowiu psychicznemu Polaków, aby na bieżąco przyjrzeć się wnioskom i obserwacjom naszych ekspertów. Do rozmowy zaprosiliśmy Dorotę Mintę, psycholog, psychoterapeutkę i prezes zarządu fundacji STOMAlife oraz dra Tomasza Sobierajskiego, socjologa, badacza i metodologa z Zakładu Mikrosocjologii i Ewaluacji ISNS UW.

Oto niektóre z obserwacji naszych ekspertów.

 

Medycy w potrzebie

Na początku pandemii, kiedy wszyscy byliśmy przymusowo zamknięci w domach, dominującą emocją stał się strach. Pojawiający się lęk, szczególnie wśród osób o słabszej kondycji psychicznej, jest czymś naturalnym w sytuacji zagrożenia. Niestety, teraz, gdy sytuacja się nie poprawia, zaczynamy obserwować bardziej niepokojące zjawisko. Pojawia się coraz więcej osób z zaburzeniami o charakterze depresyjnym z dużym komponentem lękowym dotyczącym różnych sfer życia. Widzimy pierwszą falę zespołu stresu pourazowego (PTSD), czyli zaburzenia, które w pierwszej kolejności kojarzy się z weteranami wojennymi. PTSD zaczyna dawać objawy od kilku miesięcy do dwóch, trzech lat po przeżytej traumie, dlatego jeszcze możemy spodziewać się nasilenia w późniejszym terminie. Nasz system opieki zdrowotnej do tej pory zaopatrzył szpitale w maseczki i stosowne stroje, kompletnie zaniedbując kondycję psychiczną zarówno chorych pacjentów, jak i osób pracujących z chorymi na Covid-19. Pierwsza fala koronawirusa w Chinach pokazała, że na PTSD najmocniej cierpią osoby związane z służbą zdrowia pracujące z pacjentami chorymi na Covid-19. Aż 80 proc. osób ze środowiska opieki medycznej w Chinach deklarowało, że ma objawy depresji, a 50 proc. – objawy PTSD. Nie ma powodu, by przypuszczać, że w Polsce jest i będzie inaczej. W niektórych szpitalach są wprawdzie psychologowie i zapewniona jest możliwość rozmowy z nimi, ale przy PTSD nie wystarczy jednorazowe wsparcie. To poważne, zagrażające życiu schorzenie, w przypadku którego konieczna jest psychoterapia oraz farmakoterapia. PTSD to nie smutek lub przejściowe gorszenie nastroju. Oczywiście w trakcie pandemii powstało wiele spontanicznych akcji terapeutów i psychologów, którzy pro bono starają się poprawić stan psychiczny osób z pierwszej linii frontu. Wciąż jednak są to działania niewystarczające i niszowe, patrząc z punktu widzenia potrzeb. Konieczne jest wsparcie systematyczne i systemowe, a nie doraźne jednorazowe świadczenie.

Pamiętajmy, że w tym kryzysie służby medyczne wielokrotnie spotykały się też z brakiem wsparcia i zrozumienia wśród przysłowiowych Kowalskich. Szczególnie na początku, gdy lęk i strach były największe, osoby pracujące z chorymi na Covid-19 dotykał ostracyzm społeczny, np. wyrzucenie z osiedlowego sklepu lub konieczność wyprowadzki z domu. Pracownicy szpitali niejednokrotnie nie mieli poczucia, że są odpowiednio zabezpieczeni przed chorobą i bojąc się o zdrowie najbliższych decydowali się na tak drastyczny krok, jak zmiana miejsca zamieszkania na czas pandemii.

Obciążeni są nie tylko lekarze pracujący z chorymi na Covid-19, choć ci faktycznie są w sytuacji szczególnej. Pozostali mają przecież świadomość zapaści w sektorze zdrowia – najczęściej nie mogą pomagać pacjentom w takim zakresie, jak miało to miejsce przed pandemią. Zdają sobie sprawę z tego, że w bieżącym roku wykonują jedną trzecią świadczeń medycznych w porównaniu do roku ubiegłego. Część pacjentów przez ostatnie miesiące nie była i wciąż nie jest należycie leczona, diagnostyka nie działa na optymalnym poziomie, np. praktycznie nie są wykonywane badania kolonoskopowe, co oznacza, że nie zidentyfikujemy wielu osób z nowotworem jelita.

Aktualna sytuacja w służbie zdrowia będzie miała wpływ na stan zdrowia i kondycję całego społeczeństwa w przyszłości  – pacjentów, ale i lekarzy. Najczęściej są oni bezsilni i mają świadomość, że nie pomogli wielu osobom z powodu niewydolności systemu. Służby medyczne są zostawione same sobie.

 

Co mamy, a czego nie mamy

Rzeczywistość szybko zweryfikowała zasoby naszego społeczeństwa. Już po kilku tygodniach wiedzieliśmy, że nie ma nikogo, kto mógłby nami pokierować. Kogoś, kto powiedziałby, że jest ciężko, ale jesteśmy w tym razem i sobie poradzimy. W Polsce, przynajmniej na początku pandemii, nie mieliśmy takiego autorytetu jak Anthony Fauci w USA lub burmistrz Nowego Jorku – osób, które wzięły na siebie ciężar wytłumaczenia społeczeństwu, co i z jakiego powodu należy robić. Na szczęście pojawił się samorządowiec, Prezydent Wrocławia Jacek Sutryk, który m.in. każdego dnia czytał dzieciom bajki. Ludzie z wielu miast słuchali nieswojego Prezydenta, bo ich uspokajał. Zdawał też sprawozdania z sytuacji. Później był już prof. Simon i inni medycy, którzy coraz odważniej pokazywali się w przestrzeni publicznej tłumacząc, czym jest pandemia koronawirusa. Jednak w skali kraju, przynajmniej na początku, nie mieliśmy nikogo, kto złagodziłby lęki.  

A tego spokoju potrzebowali szczególnie ludzie młodzi, bo okazało się, że starsze pokolenie pamiętające czasy minione i stan wojenny, lepiej przystosowało się do nowej sytuacji. To pokolenie przyzwyczajone do tego, że może liczyć tylko na siebie i swoje najbliższe otoczenie. Od strony psychologicznej i społecznej znacznie gorzej poradzili sobie młodsi. Zadziałał odwrócony ageizm.

Brak kontaktów rówieśniczych wpłynął na samopoczucie psychiczne młodych ludzi, których nierzadko traktujemy, jako tych, którzy nie potrzebują bezpośrednich kontaktów, bo przecież i tak siedzą z nosem w telefonie. Młodzież, nawet jeśli rzeczywiście „siedzi w ekranie”, najczęściej jednak robi to wspólnie – na ławce nad Wisłą. I to jest kluczowe. Kontakty na żywo są niezbędne w okresie dojrzewania, bo właśnie wtedy uczymy się budowania relacji społecznych, prowadzenia rozmowy, a rówieśnicy są lustrem, w którym się przeglądamy. Dlatego skutków psychologicznych pandemii możemy spodziewać się nie wśród małych dzieci, które w dobrych rodzinach mają zaspokojone wszystkie potrzeby, ale właśnie wśród 15-17-latków. Współczesna młodzież coraz częściej szuka jednak wsparcia i pomocy, dzwoniąc na całodobowe infolinie. Świadczy to o dużej świadomości młodych, ale też ich trudnym położeniu i potrzebie pomocy.

Budowanie relacji rówieśniczych utrudniło zamknięcie szkół, a próby e-edukacji pokazały, jak anachroniczny jest nasz system szkolny. Jednostka lekcyjna czy podział na przedmioty już dawno powinny zostać włożone między bajki. Niestety czas wakacji nie przyniósł poprawy sytuacji w szkołach. Nauczyciele, podobnie jak medycy, zostali potraktowani lekceważąco, ostatecznie zostali sami z wyzwaniem e-edukacji niezależnie od posiadanych zasobów: własnych kompetencji cyfrowych czy szkolnych, a także dostępu do niezbędnego sprzętu do prowadzenia lekcji online. Pedagodzy doszkalali się na własną rękę, w wolnym czasie, oczywiście bez dodatkowego wynagrodzenia, ale i słowa „dziękuję”. Nie pozostanie to bez wpływu na społeczeństwo. Część rodziców już zdecydowała się założyć własne mikro-szkoły w formie spółdzielni edukacyjnych zatrudniających własnych nauczycieli.

Poza instytucjami państwowymi zawiódł również Kościół rzymskokatolicki. Trwał w stuporze, a przecież w wielu miejscowościach był jedyną instytucją, która mogła pomóc, gdyż brak w Polsce powszechnego dostępu do pomocy psychologicznej. Wszak Kościół to instytucja powołana w sposób szczególny do tego, by opiekować się ludźmi w potrzebie, szczególnie w czasie tak wymagającym jak pandemia. 

Na szczęście nie zawiedliśmy my sami – Polacy. Zryw solidarności społecznej i skupienie się na tym, aby dbać o siebie nawzajem były bardzo widoczne. Scaliły się małe grupy społeczne, sąsiedzko-towarzyskie i rodzinne. Problemem jest jednak obywatelskość i branie odpowiedzialności za grupę rozumianą szerzej niż najbliższe otoczenie. Wciąż nie rozumiemy, że wielokrotnie jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za siebie, ale i innych a nasze decyzje mają wpływ na ich zdrowie i życie. Popularność ruchów antyszczepionkowych lub ostentacyjne nienoszenie maseczki świadczą o tym, że nasza postawa jest raczej egocentryczne a nie prospołeczna. Jako społeczeństwo musimy zatem wciąż uczyć się odpowiedzialności społecznej. Jest to tym bardziej konieczne, bo wirus najprawdopodobniej nie zniknie, albo pojawi się nowy, być może bardziej niebezpieczny. Najprawdopodobniej będziemy musieli nauczyć się żyć elastycznie, postępując odpowiedzialnie w sytuacji zagrożenia. Zatem zostanie z nami niepewność, co nie jest w dłuższej perspektywie dobre. Jest ona bowiem bliska lękowi i strachowi, a mobilizuje tylko do pewnego stopnia, później raczej utrudnia życie.

 

Oprac. dr Katarzyna Młynek, dyrektor programowa THINKTANK

.

 

 

 

 

 

 

POWRÓT ↵

Related Posts

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Back To Top