Otwartość. Szczera czy tylko deklaratywna?


W czasach
niepewności i zawirowań, sięgnęliśmy do polskiej tradycji salonów, popularnych w epoce Oświecenia. Salony inspiracjito cykl wieczornych rozmów z osobami, których wiedza i doświadczenie mogą pomóc lepiej zrozumieć zmieniającą się rzeczywistość. Dokonujemy redefinicji pojęć kluczowych dla funkcjonowania społeczeństwa, starając się opisać naszą „nową normalność”.

Tematem spotkania zorganizowanego w listopadzie 2021 była otwartość. Z dyskusji wybraliśmy wypowiedzi dr Ewy Łabno-Falęckiej, Dyrektorki ds. Komunikacji i Relacji Zewnętrznych w Mercedes-Benz Polska i dr Tomasza Terlikowskiego, filozofa, publicysty, pisarza i działacza katolickiego, którzy o wartości jaką jest otwartość opowiadają z dwóch odmiennych perspektyw.

 


Salon Inspiracji Otwartość”.  Fotografia: Mikołaj Żurkowski.

 

Co to jest otwartość?

Dr Ewa Łabno-Falęcka: Słownik języka polskiego wskazuje trzy znaczenia otwartości. Może być otwarte coś, otwarty ktoś albo otwartość jest wartością. Dość powszechnie generalizujemy, że otwartość jest dobra, a „zamkniętość” niedobra. Ale to jest kwestia bardziej zniuansowana. Kiedy zaczęłam się nad nią zastanawiać, to najpierw pomyślałam o Karlu Popperze, jego koncepcji społeczeństwa otwartego i jej przeciwnikach. Dla Poppera na pewno otwarta jest przyszłość. On nie znosił historycyzmu, czyli z jego perspektywy dziś wrogami społeczeństwa obywatelskiego nie są narodowcy, a raczej osoby podzielające poglądy Platona, Hegla czy Marksa. Bo oni twierdzili, że przyszłość jest zdefiniowana, zdeterminowana. Popper się z tym nie zgadza i ja też się z tym nie zgadzam.

Jak myślę o otwartości bardziej praktycznie, to zastanawiam się, co jest dla kogo otwarte. Na przykład współczesny świat jest bardziej otwarty, czyli dostępny, dla mężczyzn niż dla kobiet. Kobiety mają mniejszy dostęp do opieki medycznej, edukacji, władzy i do pozycji w biznesie. Dowodzi tego ranking prowadzony przez Światowe Forum Ekonomiczne w Davos, który bada pod tym kątem 144 kraje. Polska jest na miejscu 39., czyli daleko poza grupą liderów starających się te nierówności zmniejszać.

Inna moja refleksja dotycząca otwartości wiąże to pojęcie z odwagą. Czasem trzeba jej bardzo dużo, żeby być otwartym. Dobrym tego przykładem jest słynna mowa Churchilla z lipca 1940 r., w której z brutalną otwartością zapowiedział Brytyjczykom krew, trud, pot i łzy. To było moim zdaniem odważne.

Zastanawiam się też nad rolą otwartości w biznesie i przypomina mi się fantastyczna książka Dona Tapscotta i Davida Ticolli pod tytułem „Nagie korporacje. Jak era transparentności zrewolucjonizuje biznes”. Zwolennikiem radykalnej otwartości i szczerości jest też Reed Hasting, twórca firmy Netflix. Jego zdaniem pozwala ona na otrzymywanie szybkiego i szczerego feedback’u, co podnosi efektywność organizacji. Ale czy rzeczywiście ta transparentność, wymuszona choćby przez nowe technologie, zrewolucjonizowała biznes? Nie mam takiej pewności.  

 


Dr Ewa Łabno-Falęcka podczas Salonu Inspiracji Otwartość”. Fotografia: Mikołaj Żurkowski.

Dr Tomasz Terlikowski: Otwartość jest deklarowana często: jak pytamy ludzi, czy są otwarci, to mało kto przyzna, że jest inaczej. Ale coraz rzadziej wartość ta realnie kieruje naszymi działaniami. Nasze społeczności, nasze bańki, nasze plemiona, stają się coraz bardziej zamknięte – za sprawą mediów społecznościowych, ale nie tylko. I w dodatku często zamykają się pod hasłem otwarcia: my otwarci musimy trzymać się razem; my, którzy jesteśmy przeciwnikami społeczeństwa zamkniętego, musimy trzymać się razem; my, którzy nie akceptujemy pewnych rozwiązań społecznych, musimy trzymać się razem…

Media społecznościowe błyskawiczne grupują nas w bańkach i ułatwiają eliminowanie tych, którzy się z nami nie zgadzają. Żyjąc w bańce od pewnego momentu jesteśmy głęboko przekonani, że większość ludzi myśli tak jak my i że to jest nasz model otwarcia.  Ale to po pierwsze wcale nie musi być prawdą, a po drugie otwartość wcale nie musi być jedyną drogą do stanu szczęśliwości. Bo czy Amisze, żyjący we wspólnocie całkowicie zamkniętej, albo niektóre grupy chasydzkie to społeczności nieszczęśliwe? Pewnie są wśród nich jednostki niezadowolone, ale zakładam, że gdyby wszyscy byli tam nieszczęśliwi, to te grupy przestałyby istnieć. Tymczasem one istnieją i wygląda na to, że mają się całkiem nieźle.

Dziś bardzo chętnie wszyscy deklarujemy otwartość, często o niej mówimy, ale w rzeczywistości z niechęcią przyjmujemy realną, a nie wyobrażoną inność. Jeśli otwartość nie ma być abstrakcją, powinna oznaczać gotowość na coś, co jest realnie odmienne.  Nie trochę inne, nie w gruncie rzeczy podobne, a tylko różniące się drobiazgami. Po prostu całkowicie inne. I w tym kontekście zadajmy sobie pytanie, czy rzeczywiście jesteśmy otwarci?

 

Jak się otwierać na myślących inaczej?

Dr Tomasz Terlikowski: Pierwszym krokiem powinno być uświadomienie sobie, że inni ludzie naprawdę myślą inaczej niż my. Drugi krok to jest pogodzenie się z tym faktem. Trzecim musi być wysiłek zrozumienia języka tych myślących inaczej, przyjrzenie się słowom, jakich używają, jak je rozumieją, jakie narracje łączą te słowa. I dopiero kolejnym krokiem powinna być próba rozmowy, która nie musi przecież prowadzić do porozumienia. Bo zgoda na to, że się różnimy i myślimy inaczej, oznacza też akceptację, że możemy się rozstać nadal myśląc inaczej.

Dr Ewa Łabno-Fałęcka: W dyskusjach politycznych w Polsce mamy bardzo wiele linii podziału. Pojawiają się pojęcia lewicy, prawicy, neo-lewicy, post-prawicy itd. Ja wolałabym widzieć tylko dwie kategorie ludzi: closed minded i open minded. Jednak im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej widzę, że to raczej utopia. Za długo na tym świecie żyję, żeby nie dostrzegać, iż ludzie myślą bardzo różnie i często inaczej niż ja. I nie mam z tym problemu. Problem w tym, że kiedyś ludzie różnili się poglądami, a dzisiaj różnią się faktami. Pisała o tym zjawisku ostatnio Anne Applebaum.

Dr Tomasz Terlikowski: To tylko część opisu rzeczywistości, w jakiej żyjemy. Drugim elementem jest to, że we wszystkich bańkach mamy tendencję do moralizmu, tzn. przyjmujemy, że to ten inny się myli. Od razu go wartościujemy: kłamie, oszukuje, dał się przekupić. Nie przychodzi nam najpierw do głowy, że on myśli inaczej. Przy takim podejściu zaczynamy patrzeć na tego, kto myśli inaczej nie jak na myślącego inaczej, tylko jak na człowieka złego, niemoralnego.

Bańka polega na tym, że w niej myślimy podobnie. Jak ktoś zaczyna myśleć inaczej, realnie inaczej, to bardzo szybko wylatuje z bańki. Także dlatego, że większość zaczyna mieć poczucie bycia jego ofiarą. Bo on nas atakuje, stawia pytania, które w naszym wygodnym świecie: prawicowym, lewicowym, liberalnym, konserwatywnym, katolickim czy jakimkolwiek innym – są niewygodne, przeszkadzają nam. Jesteśmy jego ofiarą, a skoro tak, to musimy go z bańki „wyciąć”.

Dr Ewa Łabno-Fałęcka: Warto przytoczyć Johna Maynarda Keynesa, ojca doktryny interwencjonizmu państwowego. Na zarzut, że często głosi odmienne opinie, odpowiedział: „Kiedy fakty się zmieniają, to zmieniam zdanie”. Ja robię podobnie, jestem czasem otwarta, a czasem zamknięta, w zależności od faktów.

 

Dr Tomasz Terlikowski podczas Salonu Inspiracji Otwartość”. Fotografia: Mikołaj Żurkowski.

 

Społeczeństwo otwarte

Dr Ewa Łabno-Fałęcka: 20 lat temu, kiedy przeszłam z administracji państwowej do biznesu, zaczęła się upowszechniać idea CSR (Corporate Social Responsibility) czyli społecznej odpowiedzialności biznesu. Dziś przekształca się ona w ESG (Environment Social Governance), czyli odpowiedzialności społecznej za środowisko. Biznes zawsze miał taką potrzebę, żeby działać w ramach stabilnego porządku i był gotów go wspierać. Prof. Magda Środa powiedziała kiedyś, że w biznesie jest pewien ład, taki w rozumieniu Maxa Webera. Bo jakby go nie było, to po co zakładać firmy? Można by być mafią, wtedy zyski są dużo łatwiejsze, dużo szybsze.  

Czy zatem biznes wspierając ład instytucjonalny buduje społeczeństwo otwarte? Myślę, że tak. Współczesny biznes coraz częściej realizuje cele nie tylko stricte biznesowe w sensie „The business of doing business is business” (Milton Friedman). Wróciłam niedawno z Jawora, gdzie Mercedes wybudował fabrykę zatrudniającą 2,5 tys. osób, gdzie założyliśmy kilka klas patronackich uczących zawodów przyszłości jak mechatronik, gdzie wyremontowaliśmy kilka domów dziecka i gdzie prowadzimy warsztaty programowania dla uczennic szkól średnich. Nie chcę, by brzmiało to jak laurka. Natomiast ostatnio prof. Elzbieta Mączyńska uświadomiła mi, że nasza inwestycja to realizacja idei społecznej gospodarki rynkowej i przykład znakomitej współpracy biznesu ze społecznością lokalną. W powiecie jaworskim jest 15 gmin i ja znam wszystkich wójtów w tych gminach. Jesteśmy z nimi w permanentnym dialogu, słuchamy ich i opowiadamy, co się u nas dzieje. Rozmawiamy na różne tematy, też niełatwe czy kontrowersyjne, na przykład o LGBT, choć to Dolny Śląsk. Obalamy stereotypy, że kobiety nie nadają się do pracy w przemyśle, i w ramach projektu „Girls Go Technology”:  oswajamy młode kobiety z technologią i sektorem STEM. I okazuje się, że radzą sobie znakomicie, bo uwierzyły, że „nie święci garnki lepią”. Czy w ten sposób budujemy otwarte społeczeństwo obywatelskie? Wydaje mi się, że tak.

Dr Tomasz Terlikowski: Kiedy słyszę o społeczeństwie otwartym, to widzę jedną konkretną jego wizję. I ona prowadzi w jednym kierunku. Nie wiem, czy koniecznym i czy na pewno zdeterminowanym, ale w jednym. Tymczasem mamy na świecie całe grupy ludzi, dla których taka otwartość nie jest oczekiwaną wartością. Są to na przykład społeczności stricte religijne, którym prawo religijne dyktuje zasady życia. Akurat u nas takich grup w sensie ścisłym nie ma, ale są inne, mniej ortodoksyjne. I mamy w kraju spór zasadniczy między dwoma grupami, a każda z nich absolutyzuje jedną z dwóch wartości, w efekcie czego kompromis nie jest możliwy, bo nie ma dla niego przestrzeni.

Możemy stworzyć prawo, które ustanowi normy gdzieś w połowie drogi, ale dla obu stron z powodu fundamentalnych założeń ich akceptacja będzie praktycznie niemożliwa. Kiedy więc mówię o afirmacji inności, to mam na myśli ludzi, których wartości, sposób myślenia, cele, wymarzona rzeczywistość, rozumienie otwartości społeczeństwa, są realnie inne od naszych. I dopiero gdy będziemy naprawdę otwarci na taką inność, zrozumiemy, jak wielkie to jest wyzwanie.

Dam przykład: ile osób z Państwa jest otwartych na ojca Tadeusza Rydzyka, na jego wizję Polski? Wielu ludzi uważa, że on nie ma poglądów, a wszystko co robi jest biznesem. Na tym przykładzie znów widać, że choć deklarujemy otwartość, w rzeczywistości nie chcemy słuchać kogoś, kto może mieć radykalnie odmienne zdanie na każdy temat. Wolimy uznać, że to strata czasu. No bo po co rozmawiać z człowiekiem, o którym mamy już wyrobioną opinię na podstawie opinii innych? Ja rozmawiałem kilka razy z ojcem Rydzykiem. On reprezentuje zdecydowanie nie moje poglądy, ale jestem przekonany, że naprawdę szczerze w nie wierzy a zarzucanie mu interesowności jest nadużyciem. Zdarzyło mi się też rozmawiać z arcybiskupem Markiem Jędraszewskim. Rzeczywiście, przebył on długą drogę od doktoratu i habilitacji z Emmanuela Levinasa i jego filozofii dialogu do swojego obecnego zestawu poglądów. Jednak w tym przypadku także uważam, że to co dziś głosi ksiądz arcybiskup jest szczere i wynika z jego głęboko przemyślanych przekonań. Nikt go nie przekupił i nie jest też złym człowiekiem. On tylko myśli inaczej niż my.  

Czy jesteśmy gotowi na taką otwartość? Na zaakceptowanie prawa innych do posiadania całkowicie odmiennych poglądów od naszych? Odpowiedź na to pytanie jest kluczowa. Ale nie w formie deklaracji, lecz rzeczywistego przekonania, prowadzącego do chęci dialogu. Bo same deklaracje niczego nie zmienią. Jestem pewien, że obaj panowie – ojciec Rydzyk i arcybiskup Jędraszewski – odpowiedzieliby twierdząco na pytanie, czy są otwarci.  Podobnie jak my. A jednocześnie nikt się nie kwapi do dialogu. To sedno problemu.

 


Dr Małgorzata Bonikowska podczas Salonu Inspiracji Otwartość”. Fotografia: Mikołaj Żurkowski.

 

Dr Ewa Łabno-Falęcka: W 1991 r. , zaraz po podpisaniu traktatu polsko-niemieckiego opublikowałam artykuł w niemieckim miesięczniku “Das Parlament” pod tytułem “Otwarcie granic a granica otwarcia”. Nadal często zastanawiam się, gdzie są moje „granice otwarcia”. Najprościej jest odpowiedzieć na to pytanie na przykładzie związku dwojga ludzi. Wcale nie uważam, że trzeba być w nim zupełnie otwartym. Jest takie przekonanie, że związek jest fantastyczny, kiedy możemy sobie powiedzieć wszystko, ale ja w to wątpię. Przecież w życiu są pewne tabu. Czasem trzeba komuś po prostu oszczędzić smutku i bólu. Uważam, że w związku pełna otwartość może prowadzić do tragedii. I mogę podać na to wiele przykładów.

W życiu społecznym otwartość powinna natomiast kończyć się tam, gdzie zaczynają się prawa człowieka. Na przykład w Iranie za związki homoseksualne orzeka się karę śmierci – i tu kończy się moja otwartość. W grę wchodzi bowiem ważniejsza dla mnie wartość – życie ludzkie – i ja od niej nie odejdę w imię otwartości. Nie zaakceptuję wymierzania kary śmierci w wyniku przekonań wspólnoty religijnej. Dla mnie nadrzędne jest prawo do życia w ogóle, ale także do życia po swojemu.

W Niemczech toczy się obecnie bardzo ciekawa debata na temat społeczeństwa multi-kulti. Pisarz Martin Walser twierdzi, że nawet w tak zróżnicowanym kraju potrzebny jest jakiś rodzaj Leitkultur, czyli „kultury przewodniej”. To ważne szczególnie po 2015 r., kiedy do Niemiec napłynęło milion ludzi z innych kultur. Walser powiedział wtedy, że nic nie jest prawdziwe bez swojego przeciwieństwa. To ciekawa koncepcja w kontekście tego, o czym mówił dr Terlikowski. Skoro nie jesteśmy w stanie w pełni porozumieć się z ludźmi o diametralnie innych poglądach, to może chociaż ustalmy wspólne wartości, taką „kulturę przewodnią” i ją respektujmy?

I mam jeszcze jedno pytanie, które warto podać szerszej dyskusji: jak w kontekście koncepcji otwartości powinniśmy podchodzić do kultur imigrantów? Czy możemy/powinniśmy  oczekiwać od nich (pełnej) asymilacji? To dziś jedno z kluczowych i najbardziej kontrowersyjnych pytań w Niemczech i w Zachodniej Europie.  W Polsce też byłaby to ciekawa rozmowa, bo temat imigrantów się prędzej czy później pojawi.  

Dr Tomasz Terlikowski: Dramat Polski i współczesnej cywilizacji polega na tym, że żyjemy w odrębnych światach i się nawzajem nie widzimy. Kiedy zaczynałem pracę w mediach, mieliśmy w redakcjach bardzo różne poglądy i ostro się z tego powodu ścieraliśmy w czasie kolegiów. Ale potem szliśmy wspólnie na piwo, mieliśmy inne prywatne spotkania i nasze poglądy nie były w tym przeszkodą. W pewnym momencie jednak te drogi się gdzieś rozeszły. Coraz częściej nie mamy odwagi spotykać się z kimś, kto choć jest geograficznie blisko, funkcjonuje w innej „bańce”, a więc jest mentalnie bardzo daleko. Bądźmy szczerzy: deklarujemy otwartość, ale tylko wewnątrz tego świata, który jest nasz, który akceptujemy.

 

Oprac. Zbigniew Gajewski

 

 

 

 

POWRÓT ↵

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Back To Top